(Dzisiejszy Christianshavn)
Widzę jedno - i to mnie bardzo cieszy. Chociaż odrobinę poprawił się mój angielski. Wiadomo, kwestia słuchu, no i mój angielski nigdy jakoś bardzo biegły nie będzie, ale po tych pięciu miesiącach mówienia - po polsku się z Duńczykiem, niestety, nie dogadasz - i wyłapywania tego, co do mnie mówią - jest to trochę mniej limited English niż był na początku. Z początku Duńczycy za cholerę mnie nie rozumieli i wytrzeszczali oczy przy najprostszym pytaniu. Teraz już jest mimo wszystko znacznie łatwiej - ja osłuchałam się z nimi, a oni ze mną. Fakt, moja mowa jest dość specyficzna (i znów ten słuch!). Nawet mój ojczysty język polski - jakkolwiek pod względem gramatycznym jest całkiem niezły - o tyle akcent sprawia mi niekiedy problemy, jak również wymowa.
(Christianshavn)
No i również mnie cieszy - i to chyba jeszcze bardziej - nauka duńskiego! Daje mi taką pozytywną energię! Znam angielski, podstawy języka migowego, skrawki niemieckiego, ochłapy łaciny - to teraz uczę się ojczystego języka Kierkegaarda. I czuję, że na tym nie poprzestanę. Dawno nauka języka obcego nie powodowała u mnie takiej radochy jak duński właśnie!
(Spacerem w stronę Stroget)
Myślę, że znajdę w najbliższych dniach więcej czasu, by zająć się blogiem - między innymi przenieść go na wordpressa, wgrać logo itepe. Już będąc zupełnie blisko wyjazdu lub wręcz będąc już - jak to mawia mój Tatuś - 'we Warsowii', napiszę posta podsumowującego wyjazd - z praktycznymi informacjami dotyczącymi Danii, Erasmusa itepe, itede, itepe, itede, itepe. Generalnie: dotyczącymi pędzenia żywota ubogiego studenta w pięknej Kobenhavn.
(Gnieżdżą się w akademiku,
mają każdy po czajniku...)
Z newsów - Myszor uratowany! Odebrałam go dziś z naprawy. Już wszystko jest dobrze. Aktualnie pożyczyłam go koleżance.
(Witryna jednej z księgarń)
(I - znów Christianshavn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.