sobota, 30 kwietnia 2016

Kapryśna piątkowa sobota

Dzień zapowiadał się fatalnie, to znaczy wczoraj po prostu strasznie źle się czułam i gdyby nie koleżanka, która poratowała mnie tabletką, to byłoby jeszcze gorzej. Humor mam od dwóch dni taki sobie. Nawet bardzo taki sobie :(

Dziś - usiłując ten humor podreperować - poszłam na kawę do - bardzo sympatycznej skądinąd - kawiarenki LeKaff. Później - wycieczka rowerowa. Długa - prawie trzygodzinna. Pojechałam do Kastrup, jak wczoraj, ale tym razem via Amagerbrogade  - summa summarum okrążając lotnisko. W sumie to jestem ciekawa, ile kilometrów zrobiłam. Myślę, że sporo.

Będąc w Kastrup zobaczyłam coś, co wydawało mi się być ... dziewiętnastowiecznym parkiem. Wyglądało to tak intrygująco, że przekroczyłam bramę i znalazłam się tym sposobem na cmentarzu. Wyglądał faktycznie jak park. Zdjęcia - wśród zdjęć poniżej.

Le Kaff:





W drodze do Kastrup:


(Taki samochód mogłabym mieć...)







(Droga prowadząca na lotnisko Kastrup)

Cmentarz w Kastrup:











Droga powrotna:






(Fort w Kastrup)

Miłej reszty weekendu życzę.

piątek, 29 kwietnia 2016

Latawce, wiatr i plaża

Wraz z moją nieodłączną Myszką Miki postanowiłam / postanowiliśmy?/ wybrać się dziś na wycieczkę wzdłuż Amager Strand. Tak mi / nam się to spodobało, że przejechałam / przejechaliśmy całą ścieżkę rowerową, lądując - summa summarum - tuż przy lotnisku Kastrup i przy Den Bla Planet (Narodowym Duńskim Akwarium). Przy okazji - dowiedziałam się, że Kastrup Lufthavnen to już nie jest Kobenhavns Kommune, a sąsiednie Tarnby Kommune. Pedałując, miło było obserwować kafejki przy plaży, Duńczyków na deskach windsurfingowych. Niewątpliwie, Amager Strandparken ma swój urok :) Jak na dłoni widać było most łączący Danię i Szwecję.

 Niestety, w iPhonie padła bateria. I nie udało mi się zrobić nic więcej niż to, co prezentuję poniżej.











czwartek, 28 kwietnia 2016

Nie chodzi o to, aby język giętki...

...powiedział wszystko, co pomyśli głowa. 

Język giętki. No właśnie. Jak to jest z tym językiem giętkim i w ogóle z językami obcymi? A przynajmniej - w moim przypadku...? Siedząc dziś w bibliotece nad duńskim, pomyślałam, że może warto byłoby napisać coś na ten temat.

Angielskiego uczę się nieprzerwanie od 1999 roku. Bardzo lubię ten język, jest on taki... melodyjny. Z drugiej zaś strony wiem, że ani angielski, ani żaden inny język nie będą u mnie tak bardzo biegłe, jak chciałabym, żeby były - a wszystko ze względu na mój słuch.

Co nie zmienia faktu, że naukę języków bardzo lubię i tym chętniej zabrałam się za naukę duńskiego. Myślę, że powoli, powoli - da się dojść do wyznaczonego sobie celu... w tym przypadku do dogadania się z Duńczykami.

Myślę, że najważniejsze, to przynajmniej próbować się dogadać. Pamiętam, że jakieś sto lat temu, gdy jeszcze mój niemiecki (który uparcie wałkowałam przez bite sześć lat) nie ograniczał się do trzech podstawowych wyrażeń ('Ja', 'Nein' , 'Hande hoch'), kiedy wsiadłam w pociągu do przedziału, w którym byli sami Niemcy (z Hamburga do Krakowa przez Wrocław) - musiałam wyszperać z pamięci szczątki tego mojego niemieckiego i - o dziwo - zostałam zrozumiana. Niestety, po pięciu latach nieużywania zupełnie zapomniałam tego języka i - mimo corocznych obietnic, że do niego wrócę - jak na razie nie udało mi się tego dokonać. Aczkolwiek możliwe, że w jakiejś super - podbramkowej sytuacji, jakbym poszperała, to bym się po niemiecku wysłowiła.

Uczyłam się również języka migowego. Podstaw języka migowego. I sporo znaków używanych w tym języku jeszcze pamiętam. Szczerze powiedziawszy (napisawszy?) z tych języków, których do tej pory się uczyłam - migowy był najtrudniejszy. Musisz wszystko pokazywać, bardzo ważna jest mimika, jak również koordynacja ruchów (bardzo podobne znaki mogą oznaczać diametralnie co innego).

Łacina - też była. Najpierw na pierwszym roku studiów - bo tak jest w programie. Potem - już czysto hobbystycznie, dla własnej - że tak się wyrażę - 'gimnastyki'.

Teraz duński. Na razie to początki. Ale - jestem uparta. I wiem, że będę się uczyć :)





wtorek, 26 kwietnia 2016

Nauka jazdy ... rowerem

Nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że początki bywają trudne. Trudność owych początków odczułam, ucząc się poruszania po Kopenhadze - na rowerze.


Mój stalowy rumak - znany również z racji fantazyjnej kierownicy jako Myszka Miki - przeżył ze mną wiele. Poczynając od spektakularnego zaliczenia gleby w wakacje Roku Pańskiego 2009, kiedy to w drugi dzień obozu rowerowego (sic!) wyłożyłam się jak długa na jednej z dróg województwa zachodniopomorskiego (ściślej: dwa kilometry przed Trzebiatowem), tracąc parę zębów, tudzież skórę na łokciach i kolanach. Potem przez kilka lat jeździliśmy po Wrocławiu i można śmiało powiedzieć, że zjeździliśmy większość miasta. Teraz - od kilku dni, to znaczy od momentu przyjazdu z Polski - Myszka Miki dzielnie wozi mnie po Kobenhavn.

Ścieżki rowerowe w Kobenhavn są w zasadzie wszędzie, bo też i rowerów tu jest od groma. Stalowe rumaki stoją sobie spokojnie w każdym zakątku i zaułku i w większości przypadków niczym nie są przypięte. Ja jednakowoż przypinam Myszkę - wszak przezorny zawsze ubezpieczony. 

Nauka jazdy. No właśnie... Są tu odrębne cykle świateł i odrębne znaki drogowe dla rowerzystów i teraz w zasadzie największa sztuka polega na tym, żeby się  w tym wszystkim połapać. Powoli się tego uczę i - przypuszczam - jeszcze kilka dni mi ta nauka zajmie, ale pierwszy dzień to był jakiś kosmos. Pomijam fakt parokrotnej ucieczki przed samochodami (dosłownie w ostatniej chwili) - jechałam jak potłuczona, mruczałam pod nosem słowa powszechnie uznawane za nieprzystające przedstawicielce płci ładniejszej i autentycznie gubiłam się w miejscach, które - wydawać by się mogło - zdążyłam już poznać. Teraz jest troszeczkę lepiej, ale do ideału droga jeszcze daleka. 

A co porabiam teraz? Piszę pracę - i słucham muzyki. Aktualnie w tle lecą słowa:

,,Wyciągnij dłonie i chwyć marzenie,
ono rozproszy złej nocy cienie.
Niechaj nadziei skrzydła białe
z powrotem niosą Cię
jak ptak."




niedziela, 24 kwietnia 2016

Ogrody Tivoli. Christiania. Holmen. Operaen


Zwiedziliśmy dziś z Tatusiem słynne Tivoli. Wydaliśmy krocie. I... nie jesteśmy zachwyceni. Strasznie to jest jarmarczne. Przede wszystkim to są sklepiki, kafejki, kafejeczki. Owszem - diabelskie młyny i rollercoastery też się znajdą, ale strasznie to wszystko jest naćkane na stosunkowo niewielkiej powierzchni - jedno stoi na drugim i to niemalże dosłownie. Za sam wstęp dużo płacisz, a potem za każde skorzystanie z jakiejś atrakcji każą dodatkowo płacić. To jest w zasadzie miejsce dla rodzin z dziećmi, które są zapewnić dzieciakom sobotnio - niedzielną rozrywkę. Aczkolwiek szczerze wątpię w to, czy niektóre diabelskie młyny rzeczywiście są przeznaczone dla dzieci :)



To, co nam się z pewnością podobało to kawa - bardzo dobra, włoska :) No i kwiaty - były piękne!






Kilka fotek z Tivoli.





(Tivoli Koncertsal - jedna z ważniejszych sal widowiskowych w Danii)



Później przejechaliśmy przez Christianię - niestety, nie mogłam zrobić zdjęć. Wycieczkę zakończyliśmy na nowym gmachu opery (Operaen w części miasta zwanej Holmen /Wyspy/).


sobota, 23 kwietnia 2016

Miasto kwitnącej wiśni

Wczoraj przyjechał Tata. Bardzo się ucieszyłam! Po trzech miesiącach niewidzenia się...  stęskniłam się bardzo. Więc zwiedzamy. Wczoraj - moja uczelnia, Stroget, Norreport. Dzisiaj - Kongens Nytorv, Amalienborg, Langelinie Pier i Den Lille Havfrue, Kastellet, Norrebro, Ostebro... jutrzejsze zwiedzanie opiszę jutro :)


Tak pięknie było dziś w Kastellet! Dlatego ten post zatytułowałam ,,Miasto kwitnącej wiśni" :)











środa, 20 kwietnia 2016

Środowe parszywe samopoczucie

Jak w tytule. Nie dość, że miałam noc z głowy - to jak już usnęłam - czyli około szóstej rano - to przespałam tak ze 3/4 dnia, a jak już się zwlokłam z wyrka, to pognałam do najbliższej apteki (,,najbliższej'' to znaczy jakieś 20 minut tuptania). Na duński nie poszłam, bo dwugodzinny spacer w tę i dwugodzinny z powrotem - to było ponad moje siły, co nie zmienia faktu, że dziś tę część dnia, która jeszcze mi została - poświęciłam duńskiemu. (Hvad med dig? :) Jak długo uczyłeś/aś się dziś duńskiego? :))  Od rana żrę Panodil - czyli duńską wersję Panadolu / Apapu / Ibupromu. I to byłoby tyle na dzisiaj.

Z pozdrowieniami i nadzieją na lepsze jutro

wasza źle - się - czująca

H.


(Paryski akcent w Kopenhadze)


(Rower moich marzeń :) )


(Kawa... królestwo za kawę!)


(Dzisiejsza pogoda)


(Winogrona. Uwielbiam!)