czwartek, 7 kwietnia 2016

Rudzielec i Wiewiórki

Dziś nie będę pisać o Kopenhadze. Wyjątkowo. Dziś napiszę o miejscu, w którym spędziłam dużą część życia i któremu bardzo wiele zawdzięczam.

,,Wiewióry''. Podkowiańskie Liceum Ogólnokształcące. Ulica Wiewiórek w Podkowie Leśnej. ,,Szkoła w podkowę złożona'' - jak powiedziała o niej kiedyś świętej pamięci profesor Anna Ziemba - Michałowska. Miała rację.

W 2006 roku moi rodzice zdecydowali - z przyczyn rozmaitych - o zmianie mojej szkoły. W pogodny wrześniowy poranek stanęłam przed starą willą i zaczęłam się zastanawiać, co to będzie dalej. Do tej pory słowo ,,szkoła'' niezmiennie kojarzyło mi się z czymś, co miało niezliczoną ilość korytarzy, wielką salę gimnastyczną (pełniącą, obok swojej podstawowej funkcji, także rolę miejsca wszelakich szkolnych akademii) i najczęściej było otynkowane na biało. A tutaj i teraz? Stary dom, dookoła zieleń, drzewa, jakaś taka cisza, spokój. ,,Cóż... jak nie spróbuję, to się nie dowiem, jak tu jest'' - stwierdziłam, przekraczając próg willi.

 W szkole panował zupełny luz. Nie było jakiejś pogoni, nerwów, prześladujących się nawzajem uczniów - krótko mówiąc: tego, z czym wiązałam swoje najgorsze wspomnienia z poprzedniej placówki. Nauczyciele, widać było, bardzo chcieli mi pomóc zaaklimatyzować się w ,,Wiewiórach'' - jak szkoła po dziś dzień (a w tym roku będzie obchodzić 26 - lecie istnienia) jest nazywana. Początki jednakowoż zawsze bywają trudne i w tym przypadku też przeszłam tak zwany ,,trudny okres'', ale na ten temat jakoś specjalnie się tu rozwijać nie będę, bo to nie jest ani czas, ani miejsce na tego typu dywagacje. Powiem tylko, że... wspólnymi siłami - moimi i w ogóle szkolnej społeczności - udało się te problemy przezwyciężyć.

To ,,Wiewiórkom'' zawdzięczam rozwój mojej wielkiej historycznej pasji. Zawsze mogłam liczyć na pomoc i wsparcie, na akceptację moich najbardziej szalonych pomysłów. Pierwsze nieśmiałe kroki w archiwach stawiałam pod opieką obecnego Wicedyrektora. Prace semestralne pomagały mi uczyć się prawidłowego tworzenia wypowiedzi pisemnych na tematy historyczne, co na studiach okazało się być bardzo pomocne... a sławetne ,,pojęcia do wyjaśnienia'' - czyli każdorazowa praca domowa z historii - w okresie sesji stanowiły doskonały materiał do powtórki.

Ziembusia. Ziembuś. Czy - jak sama o sobie mówiła bądź jak się podpisywała - Ziemba. Anna Ziemba - Michałowska (1946 - 2014). Świetny historyk sztuki, cudowny człowiek o wielkim poczuciu humoru. I rodzinnie, i - przede wszystkim - sercem - związana z Krakowem. Lekcje historii sztuki stanowiły cudowną podróż przez epoki. Była nauczycielką z powołania i pasjonatką sztuki, można powiedzieć, że miała to w genach, bo historykiem sztuki była jej matka, a nauczycielem - akademickim z UJ bodajże - był jej ojciec. W nauczanie wkładała całe  swoje serce - jeździliśmy z nią do muzeów, odbywaliśmy spacery po Krakowskim Przedmieściu... dziś sala, w której wykładała - nosi Jej imię. Zawsze, gdy tam wchodzę i patrzę na Jej torebki, na jej stosy przeźroczy, książki, widzę Ją - uśmiechniętą, kochaną, NASZĄ ,,wiewiórczą'' Ziembę. Łezka mi się w tym momencie kręci w oku, gdy przypominam sobie, jak kiedyś wezwała mnie do siebie i usłyszałam:

- Helka! Mam coś dla Ciebie! Przyniosę Ci na następne zajęcia, ale nie pytaj, co to!

Dostałam od niej...  mały słoiczek. Cały dzień się głowiłam, o co Jej chodzi i co to za dziwaczny prezent. Wieczorem wzięłam ten drobiazg, usiadłam i zaczęłam się dokładniej przyglądać. Okazało się, że to... pamiątka z Opery Wiedeńskiej. Na ściankach słoiczka i na wieczku widniały sceny z ,,Czarodziejskiego Fletu''.

,,Wiewiórom'' również zawdzięczam rozwój moich zainteresowań pisarskich. Limeryki, wiersze, artykuły ukazywały się w szkolnej gazecie pod tytułem - nietrudno się domyślić - ,,Wiewióry''. Głęboki ukłon w stronę Pań Polonistek, które podsuwały mi ciekawe książki do czytania - gdyby nie Pani Dyrektor być może nigdy nie sięgnęłabym po ,,Annę Kareninę'' (będącą dziś jedną z moich ukochanych książek).

Gdy tylko mogę - wracam do ,,Wiewiór''. Do mojego ,,drugiego domu''. W wolnych chwilach - prowadzę tam lekcje historyczne albo... po prostu wpadam w odwiedziny, porozmawiać. I nie chcę stamtąd wychodzić. Co roku staram się przychodzić na Wystawę Psów Kochanych,
w ubiegłym roku wzięłam udział w wieczorze filmowym.

Mogę o sobie powiedzieć: jestem Rudzielcem, który pokochał Wiewiórki. Każdemu takich wspomnień ze swojej szkoły życzę.


(Zdjęcie zaczerpnięte z Internetu)

Link do strony ,,Wiewiórek"





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.