poniedziałek, 29 lutego 2016

Dzień jeden w roku... a, nie, raz na cztery lata

29 lutego. Raz na cztery lata - chyba ciekawe życie mają ci, którzy tego dnia obchodzą urodziny.

Właśnie usiłuję pisać kolejny anglojęzyczny artykuł - ze wstydem przyznaję, że coś słabo mi to dzisiaj wychodzi. Może dlatego, że dziś spędziłam cały dzień w bibliotece, ucząc się z anglojęzycznych książek i teraz po prostu mam jakiś mętlik w głowie :( Po cichu liczę, że coś mi się ,,odblokuje'', jakaś klapka otworzy, jakąś wenę twórczą złapię i będę mogła tworzyć dalej... Oby tak się stało!


(Zawsze cieszy mnie widok tego jakże muskularnego gościa :p )


(Kiermasz książek w Saxo Institute)






(Trzy powyższe - ze spaceru)

Hiciory. Rodem z paczki z domu.


(No to dostałam dziś polskiego hama :p )


(Instrukcja obsługi ekspresu do kawy:

1. Wlać wodę.
2. Wsypać kawę.
3. Zamknąć.
4.Zaparzyć kawę.
5.Serwować

Niczym w tym durnym dowcipie:

Jak za pomocą trzech ruchów wsadzić słonia do lodówki?

1. Otworzyć lodówkę.
2. Wsadzić słonia.
3. Zamknąć lodówkę)


niedziela, 28 lutego 2016

Minął miesiąc. Wyjątkowo... zimny luty?

W ubiegłym tygodniu minął dokładnie miesiąc, od kiedy wylądowałam w Kobenhavn. Przez ten miesiąc - siłą rzeczy - musiałam ogarnąć jedno: muszę radzić sobie sama i nie ma zmiłuj. W zasadzie wszystko, co powinnam załatwić, staram się załatwić samodzielnie, bez angażowania osób postronnych. Jeśli mi jest smutno, też raczej staram się wypłakać sama ten smutek - wspomnę najwyżej o tym na blogu w jednym czy nawet w kilku zdaniach (choć wiem, że na samym początku pobytu wysmarowałam wielki post na temat moich problemów, zwieńczony piosenką ,,Zamiast''; cóż, miałam taką potrzebę). Dziś - zgodnie z cotygodniową tradycją - dzień zaczęłam od ,,małej rachunkowości'' - czyli zebrania do kupy rachunków z całego tygodnia i obliczenia, ile tym razem wydałam (z uwagi na jedno ze stypendiów, z którego będę odpowiednio rozliczana - musiałam wdrożyć tę ,,cotygodniową tradycję'').

Pogoda - paskudna. Iście zimowa. Zespół Maanam śpiewał kiedyś o ,,wyjątkowo zimnym maju''.


Kopenhaga ma obecnie ,,wyjątkowo zimny luty''. To znaczy - nawet jeśli na termometrze masz - jak dzisiaj - zero, czy na zewnątrz - jak przedwczoraj - piękne słońce, to i tak musisz liczyć się z silnymi podmuchami wiatru. Szczerze powiedziawszy, zaprzestałam używania parasola. Bez sensu jest ryzykować jego połamanie przez to okropne wietrzysko :)

Toteż dziś, zaliczywszy codzienny spacer, odpuściłam sobie na dziś jakiekolwiek dalsze opuszczanie akademika - i właśnie przygotowuję się do wtorkowych zajęć. Pozdrowienia znad książki ,,The Great Persuasion"! :)
























sobota, 27 lutego 2016

Pożar zórz - zaczarowanych ranków i zaczarowanych róż

A marzyło mi się, że będzie jak w mojej ukochanej piosence Demarczyk - że ranek będzie zaczarowany, że tak, jak wczoraj, kiedy to przeleżałam 3/4 dnia, czując się - generalnie - do de - obudzą mnie piękne promyki słońca... Że wyjdę na słoneczny spacer wzdłuż plaży - tak, wzdłuż Amager Strand -  żeby się dotlenić, mając nadzieję, że mi się polepszy.

 Nic z tego. Szaro. Buro. Ponuro. Taka mgła, że nosa z pokoju nie było po co wystawiać. No, może nie z pokoju, bo uczyłam się w akademikowej kafejce (można i tak się uczyć; kafejka wbrew pozorom jest tu całkiem spokojna), ale z akademika już nie. Zmuszona przez okoliczności, poszłam na spacer - raz, że wystąpiła u mnie konieczność dotlenienia się, dwa, że musiałam zasilić stan posiadania mojej lodówki, czyli - innymi słowy - musiałam na cito zaliczyć Lidla. Stwierdziłam, że nie będę zaliczać najbliższego Lidla, którego mam pod samym nosem, bo ten spacer trwałby trzy i pół minuty w obydwie strony (no dobra, niewiele
więcej). Uzbrojona w zakupową torbę wielokrotnego użytku, potuptałam przez Oresundsvej na Amagerbrogade, gdzie się znajduje trochę dalszy Lidl.

Zaopatrzywszy się w najniezbędniejsze artykuły spożywcze, a następnie przytachawszy z rzeczonego Lidla to wszystko, w co się zaopatrzyłam, stwierdziłam, że wypadałoby trochę ogarnąć pokój. Odkurzywszy i zrobiwszy pranie, zabrałam się się za prasowanie. Właściwie to prasować skończyłam dosłownie pół godziny temu.

A teraz - słucham mojego najnowszego odkrycia. ,,Groszków i róż'' - tych, z których zaczerpnęłam cytat będący tytułem niniejszego posta - mogłabym słuchać w zasadzie bez końca. Do tej pory uważałam, że oryginalne wykonanie Ewy Demarczyk jest bezkonkurencyjne, ewentualnie czasem słuchałam wykonania Łucji Prus. Wczoraj trafiłam na dwie perełki. Jedno to jest wykonanie rosyjskojęzyczne, ale... zachwyciło mnie wykonanie Karoliny Orzeł, noszącej pseudonim ,,Inah''. Poniżej - filmik z YouTube.

<3


I - jak codziennie - zdjęcia. 

Zdjęcia z wczoraj (spacer wzdłuż Amager Strand):











Zdjęcia z dzisiaj:












(Znam ulicę niedługą, nieładną, 
która dla mnie została stworzona.
Na podwórku jest piłkarski stadion,
przy śmietniku - reduta Ordona. 
Kto na lody w upał pożyczy,
da parasol, gdy pada deszcz?
Tylko chłopak z naszej ulicy
i dziewczyna czasami też...

/Adam Kreczmar ,,Chłopcy z naszej ulicy"/)

czwartek, 25 lutego 2016

Ech, złudzenia - jak na skrzydłach prosto w jutro niosły...

chcieliśmy za wszelką cenę 
wkroczyć w świat dorosłych.
Dzisiaj tylko sny zostały... 
ale kto je kupi?
Jak przysłowia się sprawdzają - 
młody to i głupi...

Dzisiejszy dzień był wybitnie uczelniano - biblioteczny.  Cóż... w tygodniu nauka, w weekendy - zabawa. Tak dzielę swój czas i dobrze mi z tym. W pewnym momencie swojego życia polubiłam naukę i myślę, że sporo czasu jej poświęcam. Chcieliśmy za wszelką cenę wkroczyć w świat dorosłych... No właśnie. Nauka. Wiedza - jeden z elementów dorosłości.

Uczenie się też jest sztuką, a ja, niestety, tę sztukę, tę umiejętność skupienia się, opanowałam stosunkowo późno, bo przez wiele lat miałam trochę problemów z koncentracją. W liceum - wskutek problemów - uczęszczałam do szkoły przez dłuższy okres w ograniczonym zakresie, miałam indywidualny tok nauczania et caetera - i wtedy, żeby w ogóle zaliczyć rok - musiałam sama sporo siedzieć nad książkami. Wtedy nauczyłam się i uczyć, i czerpać z nauki przyjemność.

Kto wie? Może zostanę na uczelni i będę uczyć innych? :) czas pokaże:)


(piosenka ,,Czy pamiętasz, jak to było?")

Zdjęcia z dzisiaj

...długo to trwało - i nie jest w jednym poście z tekstem - z tego powodu, że mój szacowny komputer się zawiesił :(


























...I like skiing and Doctor Who! :)

środa, 24 lutego 2016

Nerwy... ale i jeden pozytyw


Dobra, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Dziś - z różnych powodów - byłam autentycznie zdenerwowana (jeden parszywy mail, otworzony w parszywej chwili, spowodował, że cały dzień automatycznie stał się dniem parszywym). Muszę jednak przyznać, że jedna osoba sprawiła, że się uśmiechnęłam. Otóż - musiałam pójść do banku i załatwić jedną rzecz. I - kiedy nagle rozległ się dzwonek mojego polskiego telefonu - usłyszałam pytanie, zadane przez pracownika banku:

- Oooo, masz jako dzwonek w komórce muzykę z Ojca Chrzestnego... a w ogóle, to jak tam Twoje duńskie studia?

Miło, że o te studia się spytał:)

Niedawno wróciłam do akademika. Teraz - siadam do nauki... Nadchodzi koniec słodkiego lenistwa.
















Acchhh.... te kopenhaskie chmury i zachody słońca <3

I jeszcze - wspomnienie wczorajszego wieczoru. Musiałam się jakoś odstresować! :)


I The Godfather - jedna z moich ukochanych książek...