Mianowicie - ktoś próbował gwizdnąć mojego Myszora! :(
Czując się do dupy, do dupy i jeszcze raz do dupy - i wiedząc, że niestety bez wizyty w aptece się nie obejdzie - popędziłam w kierunku stojącej przed akademikiem Myszy, wszak to mój kopenhaski środek transportu i...
No właśnie. Nie było lusterka. To raz. Ale naprawdę pal licho lusterko.
Myszor dyndał. Dosłownie. Złodziej - widać było - mocował się z zapięciem. Na szczęście ono nie jest takie łatwe do pokonania. W pewnym momencie chyba dał sobie spokój, zadowalając się lusterkiem, ale mój stalowy rumak po prostu zawisł na ogrodzeniu, do którego był przypięty.
Przestraszyłam się, że może próbowano spuścić powietrze z opon... ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
:(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.