Od wczoraj zaliczamy weekendową ,,rozrywkę'' - fundowaną przez akademik. Polega ona na zaliczaniu przynajmniej dwóch fałszywych alarmów pożarowych dziennie. Wczoraj o piętnastej uaktywnił się pierwszy - akurat nie było mnie w domu. Drugi zawył o dwudziestej, a ja akurat oglądałam mój ulubiony serial i byłam święcie przekonana, że coś się jara w serialu (tylko, cholera, co tak głośno?!), toteż zadka sprzed komputera nie ruszyłam. Ale coś długo wyło, więc się połapałam, że to chyba nie w serialu, lecz w realu - i - jak wszyscy pozostali mieszkańcy - pozostawiwszy cały swój skromny studencki dobytek na pastwę ewentualnego ognia - zdecydowawszy się uratować - poza własnym tyłkiem, oczywiście - kurtkę, dokumenty i obydwa telefony - wyszłam na dwór. Ognia nigdzie nie było widać, niemniej jednak patrzyliśmy jak załogi trzech wozów strażackich wpadają do środka, tylko po to, żeby stwierdzić, że absolutnie jest wszystko w porządku.
Dziś wracałam z Lidla, objuczona zakupami i z daleka usłyszałam - alarm. Znowu! I - jak się okazało - drugi już dzisiaj. Moja koleżanka (i imienniczka zarazem, rodem z Norwegii) spytałyśmy się jednego ze strażaków, o co chodzi z tymi alarmami. Okazuje się, że to fiksacje systemu alarmowego wynikają z faktu, że to jest nowy alarm zamontowany w starym, poprzemysłowym budynku.
W przerwie między jednym alarmem - a drugim - zwiedzałam. Oto zdjęcia z dzisiejszego spaceru :)
(Pacyfa z butów na Radhuspladsen)
(Takie duuuuże bańki mydlane :) Stroget)
(Klostergaarden)
:) Pogoda - jak widać...
piękna i słoneczna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.