Wczoraj w dzielnicy Norrebro - w bibliotece wydziału nauk przyrodniczych Kobenhavns Universitet - odbył się Mentor - Mentees Orientation Dinner - uroczysta kolacja tutejszych mentorów i ich podopiecznych, organizowana przez Studenterhuset.
O 17.30 miałam się spotkać z moimi mentorkami i znajomymi z grupy przed wejściem do rzeczonej biblioteki. No więc - ja, mądra - stwierdziłam, że właściwie to po co mam wydawać 36 DKK na bilet jednorazowy - wolę się przelecieć piechotką. ,,Przelatywanie się piechotką'' z Amager na Norrebro zajęło mi równo dwie godziny, co nie zmienia faktu, że było niezwykle przyjemne, a to z tego powodu, iż dzień był bardzo piękny, bardzo słoneczny (i dziś też taki jest). Poniżej - parę zdjęć z rzeczonego ,,przelatywania się piechotką'':
Zabawa była przednia :) Pogaduchy, wspólne picie winka (ja, jak wiadomo, praktycznie w ogóle nie piję, ale tak czasem... dla towarzystwa to miło jest się napić :) szczególnie, jeśli towarzystwo jest tak wyborne, jak było wczoraj). I dużo śmiechu! Szczególnie przy rozwiązywaniu quizu - a on wcale łatwy nie był (pytania w stylu - czy więcej erasmusowców przyjeżdża na Kobenhavns Universitet czy z niego wyjeżdża, jaki obecnie jest rok w chińskim kalendarzu etc.).
A wszystko odbywało się pod czujnym okiem naukowców wymalowanych na ścianach. Na przykład - jedną ze ścian zdobił Einstein :)
Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy i... trzeba było zbierać się do domu. A ja miałam problem. Otóż za Chiny nie miałam przy sobie gotówki, by kupić bilet na autobus, a do najbliższej stacji metra (Norreport) miałam pół godziny drogi piechotą. Cóż... odbyłam więc półgodzinny spacer magicznie oświetlonymi ulicami Kopenhagi :) Niestety, w moim smartfonie jak na złość padła wówczas bateria, więc nawet nie miałam jak zrobić zdjęć - a nocna, oświetlona Kobenhavn to po prostu bajka.
W dwadzieścia minut dojechałam metrem do akademika i - no właśnie - tu musiał nastąpić ciąg dalszy imprezy. Nauka. Cóż, zasadniczo student - wspomożony przez napój energetyzujący - chcąc nie chcąc, do tej nauki zasiada. Zasiadłam i ja. O wpół do pierwszej w nocy.
Przeczytawszy i zrobiwszy notatki - stwierdziłam, że idę spać. A była już godzina trzecia.
O szóstej trzydzieści dostałam smsa od Tatusia - wniebowziętego, iż oto dziecko NARESZCIE poszło na całonocną niemal imprezę, że pobudka, pora wstawać. Próbowałam wykręcić się, że nie wiem, czy w ogóle pójdę na zajęcia, jestem śpiąca, zmęczona et caetera. Niestety, Tatuś nie wykazał tym razem jakiegoś szczególnego zrozumienia dla studentki po imprezie - w obfitującym w szeroko uśmiechnięte emotikony esemesie delikatnie zasugerował, by jednak na zajęcia pójść, a potem ewentualnie odespać. Tak więc - po trzech i półgodzinie snu H. zwlokła się z ciepłego wyrka, wypiła kolejnego energetyka, zjadła śniadanie i popędziła na uczelnię.
Przez całe zajęcia była totalnie śnięta i kompletnie nie kojarzyła, co się do niej mówi. Ale co tam! Raz się żyje, a noc była udana! :)
A teraz - H. leci odsypiać!:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.