Zaczynając jednak od początku - rano - jakbym oberwała obuchem w głowę. Wiadomość o Brukseli sprawiła, że chodziłam jak śnięta i w zasadzie na miasto wyszłam późno, bo dopiero około czternastej.
Trasę sobie dziś obrałam ambitną - postawiłam sobie za cal zapoznać się ze słynną the Little Mermaid :) A ode mnie to jednak spory kawałek drogi (a jeszcze - chcąc poznawać miasto, wybrałam okrężną drogę) - to była bodaj najdłuższa z odbytych przeze mnie do tej pory wycieczek. Przeszłam przez przepiękny Amalienborg - rezydencję królewską, de facto składającą się z czterech pałaców - w kierunku Den Lille Havfrue, czyli bodaj najsłynniejszego pomnika w Danii. Mijając Langelinie Pier - miejsce cumowania wielkich statków pasażerskich, a wcześniej - anglikański Saint Alban's Church (kościół świętego Albana) - dotarłam do syreny - oblężonej, nietrudno się domyślić, przez turystów, spragnionych posiadania z nią - za przeproszeniem - ,,słit foci''.
Kastellet - kopenhaska cytadela. Wszystko opisane wyżej - może poza znajduje się - de facto - na jej terenie.
Zdjęcia są kiepskiej jakości, ale były robione już pod sam wieczór.
(Amalienborg)
(Saint Alban's Church)
(Langelinie Pier)
(Den Lille Havfrue)
(Kastellet)
Churchillparken - do 2013 roku mieściło się tam muzeum duńskiego ruchu oporu. W 2013 roku spłonęło.
Hicior - jeszcze z wczoraj - rodem z drogerii (,,Normal'' to coś a la polski ,,Rossman"). PERFUMY. Jedne - podkreślam - Z DROŻSZYCH.
A w ramach deseru...
(Wiosna, ach, to Ty :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.