Wyspawszy się, a następnie zwlókłszy z magicznego mebla zwanego łóżkiem (o siódmej rano Internet odmówił mi posłuszeństwa, toteż rodzinka nie złożyła mi życzeń face - to - face, niemniej jednak uczyniła to esemesowo), zabrałam się za naukę, wyszedłszy z założenia, że, niestety, w pewnym momencie musi nadejść kres jakże słodkiego lenistwa. Pouczywszy się dostatecznie długo, by uznać, że mniej więcej kojarzę o, co - za przeproszeniem - kaman, udałam się do centrum miasta, by wziąć udział w wydarzeniu organizowanym przez International House, czyli instytucję zajmującą się ,,ogarnianiem'' obcokrajowców przybyłych do Kopenhagi. Najbardziej interesowały mnie nadchodzące wydarzenia kulturalne - i wszelkie najpotrzebniejsze informacje dziś uzyskałam:) Spotkałam tam również mojego kolegę z Hong Kongu i dwie koleżanki z Włoch. No i zjadłam kawałek pysznego tortu! :)
Potem zrobiłam sobie małą imieninową przyjemność - a mianowicie zakupy...
Dlaczego nazywam dzisiejsze imieniny ,,dziwnymi"? Bo to jednak dziwne uczucie - świętować tak daleko od domu, w obcym kraju...
(Powyższe - w drodze na event)
(Poniższe - sam event)
(Poniżej - dźwig górujący nad ratuszem)
(Poniższe - sam event)
(Poniżej - dźwig górujący nad ratuszem)
I hiciory...
(Przyznam szczerze, że niejakiego skrzata Zgredka się w Kopenhadze nie spodziewałam...)
(Piękne nazwy! Frozen Dreams in Candy Paradise i Fatty Cow)
I coś dla ucha. Moja ukochana kolęda ,,Cicha Noc'' (wiem, że to nie Boże Narodzenie, ale jakoś tak mnie wzięło)...
po szwedzku...
po duńsku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.