niedziela, 28 lutego 2016

Minął miesiąc. Wyjątkowo... zimny luty?

W ubiegłym tygodniu minął dokładnie miesiąc, od kiedy wylądowałam w Kobenhavn. Przez ten miesiąc - siłą rzeczy - musiałam ogarnąć jedno: muszę radzić sobie sama i nie ma zmiłuj. W zasadzie wszystko, co powinnam załatwić, staram się załatwić samodzielnie, bez angażowania osób postronnych. Jeśli mi jest smutno, też raczej staram się wypłakać sama ten smutek - wspomnę najwyżej o tym na blogu w jednym czy nawet w kilku zdaniach (choć wiem, że na samym początku pobytu wysmarowałam wielki post na temat moich problemów, zwieńczony piosenką ,,Zamiast''; cóż, miałam taką potrzebę). Dziś - zgodnie z cotygodniową tradycją - dzień zaczęłam od ,,małej rachunkowości'' - czyli zebrania do kupy rachunków z całego tygodnia i obliczenia, ile tym razem wydałam (z uwagi na jedno ze stypendiów, z którego będę odpowiednio rozliczana - musiałam wdrożyć tę ,,cotygodniową tradycję'').

Pogoda - paskudna. Iście zimowa. Zespół Maanam śpiewał kiedyś o ,,wyjątkowo zimnym maju''.


Kopenhaga ma obecnie ,,wyjątkowo zimny luty''. To znaczy - nawet jeśli na termometrze masz - jak dzisiaj - zero, czy na zewnątrz - jak przedwczoraj - piękne słońce, to i tak musisz liczyć się z silnymi podmuchami wiatru. Szczerze powiedziawszy, zaprzestałam używania parasola. Bez sensu jest ryzykować jego połamanie przez to okropne wietrzysko :)

Toteż dziś, zaliczywszy codzienny spacer, odpuściłam sobie na dziś jakiekolwiek dalsze opuszczanie akademika - i właśnie przygotowuję się do wtorkowych zajęć. Pozdrowienia znad książki ,,The Great Persuasion"! :)
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.